Nie myliłam się.
Choć zegar wybił właśnie czwartą, ja wciąż nie zmrużyłam oka. W ciemnościach szpitalnej sali, ogarniał mnie dziwny strach. Jeden z tych, nad którym nie da się zapanować. Ścisnął mnie za żołądek, nie pozwalając na złapanie oddechu.
Pomimo tego byłam dziwnie spokojna. Nie płakałam, nie rzucałam się na łóżku. Wiedziałam, że umieram, ale było mi to niemalże obojętne. Więc skąd ten strach?
Nie byłam na tyle szlachetna, żeby bać się o rodziców. Wiedziałam, że oni sobie poradzą. Przerażało mnie chyba to, co zobaczę w szpitalu. Ci wszyscy ludzie z łysmi głowami. To wszechobecne cierpienie.
Im więcej o tym myślałam, tym bardziej robiło mi się niedobrze. Wstałam więc po cichutku z łóżka, cały czas obserwując Weronikę.
Była taka delikatna. Leżała na prawym boku, jak zwykle zwinęta w kłębek. Cała jej siła, którą emanuje za dnia, nagle gdzieś wyparowała. Wyglądała, jakby nawet najmniejszy podmuch wiatru mógł ją zamienić w pył i zdmuchnąć. Była tak chuda, że mogłam policzyć kręgi, odciśnięte na jej plechach.
Westchnęłam ciężko. Poczułam, że wysiłek związany ze wstaniem próbuje wywołać u mnie kolejny atak kaszlu, więc wyszłam na korytarz, żeby jej nie obudzić.
Najciszej jak mogłam, wykasłałam cały ból z płuc i ruszyłam przed siebie.
Przechodziłam obok mnóstwa sal. Od tych z najniższymi numerami - dla najmłodszych pacjentów, aż po najwyższe - dla starszych.
Zdałam sobie sprawę z ironii sytuacji i uśmiechnęłam się. Jeszcze kilka dni temu byłam wysportowaną, pełną życia siatkarką i żal mi było szarych duszyczek snujących się po korytarzu, a teraz sama stałam się jedną z nich.
Mijałam kolejne numery, gdy nagle zauważyłam w oddali pielęgniarkę. Zupełnie o nich zapomniałam! W popłochu otworzyłam drzwi od jednej z sal i wsunęłam się do środka. Próbowałam nasłuchiwać przy drzwiach, kiedy do moich uszu dotarł dziwny dźwięk. Długi, zagłuszony, jednostajny dźwięk.
Odwróciłam się.
Na łóżku leżał chłopak, którego za dnia obserwowałam z Weroniką - Tomek. Twarz wcisnął w poduszkę i krzyczał, kalecząc dłonie paznokciami - jak to miał w zwyczaju. Dopiero teraz zauważyłam, że jest bardzo wysoki. Stopy wystawały mu nieco poza łóżko, co umożliwiało mu obijanie ich o metalowe pręty. Miał bardzo posiniaczone i czerwone od uszczypnięć ciało.
Podeszłam do niego cicho. Był zbyt przejęty, żeby mnie zauważyć. Podniósł wysoko prawą stopę i z rozpędem puścił ją w kierunku prętu. Z przerażeniem doskoczyłam do niego i w ostatniej chwili złapałam go za śródstopie. Wystraszony odwrócił się. Kiedy zobaczył mnie ubraną w białą koszulę nocną, rozpłakał się jeszcze bardziej.
- Tomek... Nie bój się. Przyszłam z pokoju obok - powiedziałam kładąc mu rękę na nodzę.
Obejrzał mnie od stóp do głowy i uspokoił się nieznacznie. Usiadłam obok niego i wzięłam w ręce jego pokaleczone dłonie.
- Czemu to robisz? - spytałam.
- Bo umieram... - szlochał przez zaciśnięte zęby.
- Ja też, a moje dłonie są całe - powiedziałam, pokazując mu je.
- Nie chcę umierać - płakał.
- Ja też. Ale to tak nie działa. Wszyscy musimy umrzeć, żeby zrobić miejsce kolejnym ludziom. Nasze jest po prostu bardziej oblegane, dlatego musimy je oddać wcześniej niż inni - zmusiłam się do uśmiechu.
- Miałem tyle planów... Chciałem się zakochać, zrobić karierę, żyć na poziomie... - mówił jakby w transie - A teraz co mi zostało? Kilka miesięcy nędznego życia, jako łysa, niesamodzielna karykatura człowieka.
- A więc tak chcesz spędzić ostatnie dni? Na użalaniu się nad tym, czego nie zrobiłeś? Nie wolałbyś w końcu wyjść z tego łóżka, poznać przyjaciół i zacząć się na nowo uśmiechać? - pytałam.
- Jak mam się uśmiechać?! Ja umieram! - znowu wbił twarz w poduszkę, szlochając.
- A czy to, że nie będziesz się uśmiechał cokolwiek zmieni? Podejrzewam, że nasze choroby mają gdzieś to, czy jesteśmy szczęśliwi czy też nie. One chcą nas po prostu zabić. I zrobią to tak czy siak. Więc nie bądźmy naiwni i nie odbierajmy sobie ostatniej szansy na szczęście! - gładziłam go po głowie.
Z każdym ruchem ręki, pozbawiałam go kolejnych kępek włosów.
Zastygliśmy tak przez moment w ciszy.
- Zostań ze mną - wyszeptał, trzęsąc się.
- Zostanę do końca - uśmiechnęłam się.
- Nie o to chodzi. Zostań ze mną tutaj. Teraz... - powiedział, robiąc mi miejsce koło siebie.
Zawahałam się. Jak mogłabym zaufać chłopakowi, którego znam jedynie z niekontrolowanych histerii, na tyle, żeby zostać przy nim, bezbronna, podczas snu? Mimo wszystko rozumiałam go. Wiedziałam co znaczy samotność. Moi rodzice odwiedzali mnie sporadycznie i wychodzili przy pierwszej okazji. Bałam się, ale powiedziałam:
- Dobrze
I położyłam się tuż obok. Wolałam nie myśleć co rano zrobią mi pielęgniarki, kiedy mnie tu znajdą. Dotarło do mnie jednak, że Weronika miała racje... I tak umieram. Co mi zależy? Teraz najważniejszy był Tomek.
Spojrzałam na niego. Niespokojnie błądził wzrokiem po suficie.
- Śpij - wyszeptałam i objęłam go ramieniem.
Nie usnęłam, dopóki nie przestał szlochać. Uspokojenie się zajęło mu chwilę. Kiedy wszystko ucichło, sama spróbowałam zasnąć, tym razem bez tykającego nad głową zegara, a z niasamowicie delikatną duszyczką w ramionach.