Zacząłem po omacku pełznąć przed siebie. Nagle uderzyłem w coś czołem. Przez moment byłem zdezorientowany, ale po chwili odzyskałem świadomość. Dłonią znalazłem przeszkodę. To były skały. Zimne, wilgotne skały.
Nie wiedziałem gdzie jestem, ani jak się tu znalazłem.
W oddali usłyszałem kroki. Dźwięk nasilał się. Nie wiem jakim cudem w tych ciemnościach znalazłem szczelinę w ścianie i ukryłem się w niej.
Czekałem.
Byłem przerażony. Otaczała mnie zupełna cisza. Nawet bicie mojego serca wydawało mi się bezgłośne. Co chwila powtarzał się tylko jeden dźwięk - odgłos kroków.
Im głośniej go słyszałem, tym widniej robiło się w pomieszczeniu. Stopniowo skały zalewała fala zielonego światła.
W końcu ją zobaczyłem. Była drobna i wychudzona. Trzymała w swoich bladych dłoniach coś na wzór scyzoryka. Miała rude włosy, sięgające niemal do ud. Do jej pleców doczepione były nieziemsko połyskujące skrzydła.
Poczułem jak ugina się pode mną ziemia. Ale wcale nie chodzi mi tutaj o motyle w brzuchu - ziemia naprawdę zaczęła się pode mną zapadać.
Z impetem wyskoczyłem z kryjówki, niemal wpadając na dziewczynę. Usłyszałem jej krzyk. Powoli odwróciłem się i zobaczyłem ogromne przerażenie w jej zielonych oczach. Po piegowatym, brudnym policzku spływało jej kilka łez. Prawą dłoń trzymała w górze, celując do mnie ostrzem.
Staliśmy w bezruchu, a ona dokładnie mi się przyglądała. Po chwili na jej twarzy pojawiło się zaskoczenie.
- To Ty... - wyszeptała.
Tym razem to ja skupiłem na niej wzrok. Uświadomiłem sobie, że jest to dokładnie ta sama dziewczyna, która śniła mi się jakiś czas temu. W ostatnim śnie uratowała mi życie. Co planuje teraz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czekam na Wasze komentarze :)