Spotykaliśmy się codziennie, a on za każdym razem potrafił mi zaimponować. Był taki... Pomysłowy.
Jeszcze nigdy nie czułam niczego podobnego! Sama myśl o nim sprawiała, że poprawiał mi się humor. W końcu musiałam to przyznać - zakochałam się.
Wszystko inne zeszło na drugi plan. Teraz liczył się tylko Arek. Zakurzone książki samotnie wyczekiwały mojej uwagi, ale to na nic. Miłość do chłopaka zajmowała cały mój czas.
Od dnia, kiedy Arek po raz pierwszy przyszedł do mojego domu, pojawił się tam jedynie kilka razy.
Zwykle jego wizyty trwały około 5 minut i polegały na czekaniu, aż skończę się szykować. Mojego pokoju unikał jak ognia. Choć nigdy tego nie przyznał, wiedziałam, że, po tamtej sobocie, czuł się w nim dość nieswojo.
Dziś również nie miało być inaczej. Arek miał przyjść po mnie o 17 i zabrać nas do teatru. Byłam strasznie podekscytowana, ponieważ kochałam spektakle.
Dokładnie o umówionej godzinie, zadzwonił do drzwi. Kiedy mu otworzyłam, zobaczyłam, że jest cały przemoczony. Zdziwiłam się. Zajęta szykowaniem, nawet nie zauważyłam, że na dworze szalała burza.
- Hahaha. No witam Panie Pando! - zaczęłam się z nim droczyć.
Zaśmiał się i połozył dłonie na mojej talii.
- Witaj, Pandusiu - wyszeptał i pocałował mnie.
- Dzień dobry! - wykrzyknął po chwili wgłąb domu.
- Rodziców nie ma. Pojechali z Patrycją na jakieś tam zawody - wyjaśniłam.
- Czyli jesteśmy sami? - upewniał się.
- Tak - potwierdziłam.
Uśmiechnął się.
Nagle z zadumy wyrwał nas ogromny huk uderzającego pioruna.
- Aaaa - pisnęłam z przerażenia - Może poczekamy chwilę? Mamy jeszcze dużo czasu do spektaklu - patrzyłam na chłopaka błagalnie.
Koszmarnie bałam się burzy.
Arek zgodził się dość niepewnie.
Kiedy znaleźliśmy się w moim pokoju, chłopak wbił wzrok w regał.
- Spokojnie - powiedziałam i pogłaskałam go po policzku - To tylko regał.
- Jestem spokojny - zgrywał twardziela.
Podszedł do książek i wyciągnął jedną z nich.
- Może mi ją poczytasz? Masz taki cudowny głos! - poprosił.
Uśmiechnęłam się. Wzięłam lekturę w rękę i usiadłam na łóżku, pokazując mu, żeby zrobił to samo.
Czytałam nieco ściszonym głosem, delikatnie akcentując każde słowo.
Arek cały czas głaskał moją dłoń, powoli odpływając myślami.
- Kocham Cię - przerwał mi.
Poczułam jak niesamowite ciepło wypełnia mnie od środka. Usłyszałam to od niego po raz pierwszy.
Spojrzałam mu w oczy i uśmiechnęłam się.
- Ja Ciebie też - wyszeptałam wzruszona.
Chłopak zamknął książkę, połozył ją na kolanach i przyciągnął mnie do siebie. Pocałował tak, jak jeszcze nigdy. Ciężko było mi złapać oddech. Wszystko było takie intensywne.
Poczułam jak jego dłonie zaczynają wędrować po moich plecach. Przestałam myśleć. Chciałam po prostu, żeby kontynuował.
Nagle, z namiętnego osłupienia wyrwał mnie jego donośny krzyk. Otworzyłam oczy i zobaczyłam jak trzyma się za rękę, z grymasem bólu na twarzy.
- Ta cholerna książka... Poparzyła mnie! Dotknij jej! - zawodził wściekle.
Ostrożnie przejechałam palcem po okładce. Nic.
- Nie bardzo rozumiem - powiedziałam zdezorientowana.
Nie słuchał mnie.
- O kurwa... Zobacz - jęczał, z przerażeniem patrząc na swoją dłoń.
Przyjrzałam się jej. Ogromne strupy pokryły jego bladą skórę. Krew spływała z nich szerokim strumieniem.
Poczułam, że robi mi się słabo.
- Kurwa. Kurwa. Kurwa - powtarzałam hiterycznie.
Złapałam telefon i wykręciłam 999. Krzycząc z przerażenia, podałam ratownikowi wszystkie niezbędne dane. Kiedy pomoc była w drodze, usiadłam koło Arka, który załozył sobie prowizoryczny opatrunek.
- O co tu chodzi?! - szlochałam wstrząśnięta.
- Ta książka mnie nienawidzi - stwierdził bezsilnie.
- Daj spokój! To tylko książka! - powiedziałam, otwierając ją.
- Tylko książka?! Serio?! A widzisz to?! Czy normalnie książki tak robią?! - kolejny raz podsunął mi dłoń pod nos.
Nagle spod opatrunku wypłynęła malutka kropla krwi. Zatrzymała się na chwilę, a potem figlarnie spadła na sam środek kartki.
Chłopak krzyczał na mnie jak opętany.
Smutno spuściłam wzrok.
- Arek... - wydukałam z przerażeniem do awanturującego się chłopaka - Zobacz -wskazałam palcem na książkę.
W miejscu, w którym jego krew zetknęła się z papierem, zaczęła wypalać się coraz większa dziura. Zupełnie tak, jakby ktoś oblał tę kartkę kwasem.
Arek szybkim machnięciem zrzucił mi książkę z kolan.
- Cholera! Mam dość! Chodź! - krzyknął, łapiąc mnie za rękę zdrową dłonią.
Zbiegliśmy po schodach i wybiegliśmy przed dom. Na ulicy właśnie pojawiła się karetka.
Kiedy skręcała w naszą stronę, rozpłakałam się bezradnie. Arek objął mnie i pocałował w czoło.
- Ciiii... Już dobrze - wyszeptał, zaciskając zęby.
Z jego dłoni nieśmiało spływały rozcieńczone deszczem stróżki krwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czekam na Wasze komentarze :)