Nareszcie mogłam uwolnić się od zatłoczonych ulic miasta. Rodzice w końcu zdecydowali się na przeprowadzkę.
Fakt, tęskniłam za przyjaciółmi z Warszawy. Mimo to czułam się świetnie. Nowe miasto, nowa szkoła, nowi znajomi... Byłam strasznie podekscytowana.
Kiedy wjechaliśmy na właściwą ulicę, mama poinformowała nas:
- Szukajcie numeru 84.
Wielokrotnie wyobrażałam sobie jak będzie wyglądał mój dom, jednak to, co zobaczyłam na miejscu, przerosło moje oczekiwania. Dwupiętrowy budynek z białego drewna, otoczony żywopłotem. Duże okna, obramowane błękitnymi framugami. I to ogromne podwórko, z niewielkim oczkiem wodnym. A przed nim płot ze złotym, nieśmiałym numerem 84. Zaparło mi dech.
- To tu! - za plecami piszczała radośnie moja młodsza siostra - Patrycja.
Tata uśmiechnął się do niej i zaparkował pod bramą domu. Mała wybiegła z auta i zaczęła skakać.
- Wiki, no chodź, no chodź! - poganiała mnie.
Wysiadłam z samochodu i powoli podeszłam pod drzwi. Nie mogłam oderwać wzroku od śnieżnobiałych desek. Tata uroczystym ruchem wyjął z kieszeni klucze i wpuścił nas do środka.
Patrycja od razu wbiegła po schodach na piętro. Bardzo chciała zobaczyć swój pokój.
Ja jednak czułam się dość nieswojo.
Przekroczyłam niepewnie próg. W kostki połaskotał mnie błękitny dywan. Rozejrzałam się. Dom wyglądał, jakby czas zatrzymał się w nim jakieś 20 lat temu. Miał w sobie coś niesamowitego... Duszę. Zdecydowałam się odszukać swój pokój. Ostrożnie stąpałam po trzeszczących schodach. W końcu go znalazłam.
Wrzosowe drzwi a na nich biała deseczka z moim imieniem. Delikatnie nacisnęłam na klamkę.
Zobaczyłam pokój wręcz idealny. Duże łóżko, tuż pod wysokim oknem z szerokim parapetem, biurko rodem z antyku, urocza, biała toaletka. I malutki regał z dziesiątką starych książek. Podeszłam do niego i zaczęłam czytać tytuły wyryte na grubych okładkach. Zdziwiłam się - widniało na nich tylko jedno nazwisko.
„Edward Wróblewski”
Nigdy nie słyszałam o tym autorze, choć czytałam mnóstwo książek. Nagle nowy dom jakoś przestał mnie interesować. Bardzo chciałam dowiedzieć się kim jest pisarz, którego dzieła wypełniają mój pokój. Zbiegłam na dół i zabrałam walizkę z moim laptopem. Włączyłam go i wpisałam nazwisko.
Nie trudno było się domyśleć, że w historii świata Edwardów Wróblewskich istniało dużo. Żaden z nich nie okazał się jednak pasjonatem pisania.
Internet nie był w stanie mi pomóc. Nie miałam więc innego wyjścia - musiałam jak najszybciej przeczytać wszystkie pozycje z mojego regału. Rozpakowałam się pospiesznie i wzięłam do ręki książkę pt.: „Dziecko (po)wojenne”. Usiadłam na niskim parapecie i zatopiłam się w lekturze, ostrożnie przewracając delikatne kartki. Cała książka napisana była ręcznie! Z uznaniem dotknęłam pożółkłego papieru.
Pierwsze, niezdarnie nakreślone czarnym tuszem słowa mówiły:
„Ludzie ciągle opowiadają mi o straszliwej wojnie...”
Wystarczyła jedynie chwila, żebym zapomniała o reszcie świata i dała się pochłonąć lekturze.
Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęło świtać...
Wow! Świetnie zbudowany klimat, szybkie tempo. Faktycznie pisane książki są niezwykłe, raz jedyny trzymałem taką książkę w ręku ;) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńrafaubloguje.blogspot.com/
Dziękuję za miłe słowa ^^
Usuń