Rozwijane menu

11 grudnia 2015

Między Niebem a Ziemią #2

Nie spałam od 3 w nocy.
Zapłakanymi oczami obserwowałam uciekający sekundnik w szarym zegarze naprzeciwko szpitalnego łóżka. To okrutne wieszać go właśnie w tym miejscu. Tuż nad głowami ludzi, którzy marzą o tym, aby zapomnieć o upływającym czasie.
Od 5 godzin jestem tylko ja i on. Szyderczo przesuwa wskazówki. Czuje się ważniejszy ode mnie. Przed nim jeszcze lata pracy, a przede mną... 
Choć niemalże błagam, on i tak nie chce się zatrzymać.
Cholerny zegar.
Nie mogę dłużej na niego patrzeć. Kładę się na boku i wpatruję w białą ścianę. 
Leżałam w milczeniu, do czasu, aż dostałam kuksańca między żebra. Odwróciłam się gwałtownie. Na rogu moje łóżka siedziała Weronika i uśmiechała się.
- Bezsenna noc? - wskazała na moje zapłakane oczy - Spokojnie, wszyscy je mieliśmy. Tylko nie pozwól, żeby lekarze się zorientowali, bo wtedy zafundują ci nowe leki. Tableteczki, które sprawią, że będziesz spać coraz więcej i więcej, aż w końcu nawet nie zauważysz, że się nie obudzilaś.
Pokiwałam potakująco głową.
Choć Weronika zachowywała się dziwnie, czasem potrafiła kogoś wesprzeć. To była właśnie jedna z tych chwil.
- No! - wykrzyknęła i uderzyła ręką w moje udo - Idziemy na spacer!
- Chyba żartujesz! Nie wolno mi wstawać! - oburzyłam się.
Spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Nieugięcie patrzyłam jej w oczy.
- Jak chcesz. Ja idę - wzruszyła ramionami.
Założyła nogę na nogę, udała, że zakręca włosami, wstała i wyszła.
Westchnęłam ciężko. Znów zostałam sam na sam z zegarem. Tak bardzo chciałam choć chwilę się zdrzemnąć, ale strach zbyt mocno ściskał mi żołądek.
Leżałam wpatrzona w sufit, do czasu aż otworzyły się drzwi. 
- Mamo! Tato! - krzyknęłam radośnie.
- Cześć Kochanie - wyszeptała mama, tamując potoki łez.
Usiedli na metalowych stołkach, po lewej stronie łóżka. 
Rozmawialiśmy chwilę o niczym. Jaka jest pogoda, co słychać u kota sąsiadki... Czuliśmy się zbyt wyczerpani. Atmosfera była bardzo napięta. 
Przyjrzałam się im bliżej. Wyglądali fatalnie. Z dnia na dzień postarzali się o co najmniej 10 lat. Nie mieli już swoich młodych, figlarnych rysów. Pod oczami pojawiły się sińce, wzdłuż ust delikatne zmarszczki. Byli wykończeni.
Nie chciałam dłużej na nich patrzeć. Czułam się winna. Pod pretekstem zmęczenia, pożegnałam się z nimi i poprosiłam, żeby poszli już do domu. 
Wyszli, a ja znów byłam sama.
Po chwili przyszła pielęgniarka i pobrała mi krew do kolejnych badań. Nie wiem po co im jej aż tyle...
Mijały kolejne godziny wypełnione kaszlem, zastrzykami i biegnącym po tarczy zegara sekundnikiem. 
W końcu do sali wróciła Weronika. 
- I jak? - spytałam, podając jej batonik.
- Chłopak z 24 i dziewczyna z 15 - odpowiedziała, wkładając czekoladę do buzi.
- Co z nimi? - nie rozumiałam.
- Zupełnie nic. Puf. I nie ma. Nie ma nic. Nie ma ich. Rozumiesz? - wykonywała dziwne gesty.
- O mój Boże... - wyszeptałam, a z oczu popłynęły mi łzy.
- Przestań. Tak już tutaj jest. Co rano dowiadujesz się kto przyszedł, a kto odszedł. Sama zobaczysz, że nie da się cały czas tego przeżywać - położyła się obok mnie i przykryła kołdrą.
Leżałyśmy tak chwilkę.
- Weronika... Chcę ich zobaczyć - powiedziałam.
- Kogo? - spytała, przymykając oczy.
- Innych...
- Wiedziałam - odpowiedziała z dumą.
Zerwała się na równe nogi. Pomogła mi wstać. 
Wyruszyłyśmy w podróż po umieralni.
- Białaczka, trzustka, mózg, wątroba - Weronika beznamiętnie wymieniała nazwy chorób i organów, dopasowując je do kolejnych osób. 
Niektóre z nich nam kiwały, inne po prostu wpatrywały się w przestrzeń, jakby szukały rozwiązania jakiejś zagadki.
Byłam w szoku. Szpital był pełen bezbronnych, słabych dzieci. Małe, łyse główki biegały przed nami po korytarzu, potykając się o własne nogi. Były takie delikatne i niewinne...
„Dlaczego one? Dlaczego to właśnie one nie mogą zrealizować marzeń? Dlaczego ja nie mogę ich zrealizować? Jak ktoś mógł odebrać nam prawo do tego wszystkiego?!” - pytałam samą siebie.
Nagle, przechodząc obok jednej z sal, usłyszałyśmy krzyk. Spojrzałam na drzwi. Nr 22. 
Weronika przyłożyła palec do ust, dając mi znak, że mam być cicho. Powoli uchyliła drzwi i zajrzała do środka. 
Poszłam w jej ślady i wetknęłam nos w szczelinę.
To co tam zobaczyłam, przerosło mnie.
Chłopak, mniej więcej w moim wieku, siedział na łóżku twarzą do porysowanego paznokciami okna i krzyczał, przygryzając wargę. Jego głowę pokrywał delikatny meszek. Wbijał paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni, tak mocno, że po palcach spływały mu kropelki krwi. Wziął do ręki telefon, przeczytał coś i z całej siły rzucił nim o ścianę. Komórka rozsypała się na tysiąc kawałków. Chłopak szlochając, upadł twarzą w poduszkę.
Weronika cichutko zamknęła drzwi.
- Tomek, białaczka - powiedziała, a widząc w moich oczach oczach przerażenie dodała - bo widzisz, Kornelia... Nie wszyscy potrafią się pogodzić z umieraniem... On jeszcze do tego nie przywykł...
Złapała mnie za rękę i odprowadziła do sali. 
Wróciłam do łóżka, ciągle widząc przed sobą obraz Tomka. 
Wiedziałam, że czeka mnie kolejna bezsenna noc...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czekam na Wasze komentarze :)

Instagram