Dostaje piłkę - pora na mój serwis. Ustawiam się na pozycji. Cała widownia milknie. Wszyscy w napięciu oczekują na rozwój wydarzeń.
Kilka razy okręcam piłkę w dłoniach. Odbijam ją od ziemi i chwytam. Biorę głęboki wdech. Podrzucam ją. Wybijam się, wyskakuję i wyginam ciało w łuk.
Nagle czuję ogromny ból, jakby coś uderzyło mnie w pierś. Upadam na ziemię. Nie mogę złapać tchu.
Ciemność.
Słyszę niespokojne krzyki nad głową, ale nie rozumiem żadnych słów. W końcu zapada cisza.
Przerywają ją głosy, tym razem bardziej wyraźne. Rozpoznaję w nich mamę i tatę.
- I co z nią doktorze? - słyszę.
- Niestety... U Kornelii wykryliśmy raka płuc. Jest to, najrzadziej wyleczalne, IV stadium... Przykro mi.
Usłyszałam histeryczny płacz mamy. Byłam zbyt zmęczona, żeby otworzyć oczy.
Poczułam, jak ktoś gładzi mnie po włosach. Uśmiechnęłam się.
- Mamo. Tak się cieszę, że tu jesteś. Miałam strasznie głupi sen - wyszeptałam.
Rozchyliłam powieki i zobaczyłam jej napuchnięte i czerwone od łez oczy.
- Mamo... - jęknęłam - To nie był sen, prawda?
Rozejrzałam się. Dopiero teraz dotarło do mnie gdzie jestem. Otaczała mnie zupełna biel. Białe ściany, pościel... I te wszystkie dziwne, białe postacie.
Niby przypominali ludzi, ale byli zupełnie bladzi i mieli nienaturalnie duże, kompletnie łyse głowy. Snuli się po korytarzach, niczym duszyczki - bez życia. Pod oczami odznaczały się im wielkie sińce, nachodzące na policzki.
Z mamą było coraz gorzej. Trzęsła się tak mocno, że omal nie spadła z krzesła.
- Idź do domu... - poprosiłam.
Jakby tylko na to czekała, pokiwała głową, wstała, pocałowała mnie w czoło i wyszła pospiesznie.
Czułam jak po policzku spływają mi gorące łzy. Szlochałam cichutko. Nagle poczułam jak coś rozrywa mi płuca. Zaczęłam przeraźliwie kasłać. Usta wypełnił mi metaliczny posmak krwi.
Przerażona pielęgniarka podbiegła do mnie i podała nowe leki.
Powoli ból ustawał. W końcu zupełnie się uspokoiłam. Spojrzałam na nią z uśmiechem, ale zobaczyłam jedynie współczucie.
Byłam wykończona.
Nagle do mojej sali weszła zupełnie wychudzona dziewczyna. Jej duża, łysa głowa tak mocno kontrastowała z resztą ciała, że przypominała niemalże kosmitę.
- Witamy w Umieralni! - wykrzyknęła radośnie i rozpostarła ramiona - Bardzo chętnie powiedziałabym ci ilu mamy tutaj mieszkańców, ale myślę, że nim skończę to zdanie, liczba się sporo zmniejszy!
Spojrzałam na nią zdezorientowana.
- Weronika, dość - wycedziła przez zęby pielęgniarka.
- Bo co mi zrobisz?! Zabijesz? - parsknęła śmiechem dziewczyna.
Podeszła do mnie i usiadła na skraju łóżka.
- Cześć - powiedziała, wyciągając swoją drobną dłoń w moim kierunku - jestem Wera.
- Hej... Kornelia - dotknęłam jej suchej skóry.
- Yhym - spojrzała na nasze złączone ręce - Rak żołądka z przerzutami do wątroby. A ty? Z czym do nas trafiłaś? - uśmiech nie schodził jej z twarzy.
- Rak płuc. IV stadium.
Zamilkła. Oglądała mnie uważnie swoimi dużymi, piwnymi oczami.
- Mają tutaj obrzydliwe jedzenie - powiedziała, patrząc na batonik, który przyniosła mi mama.
Ledwo nadążałam nad jej zwinnymi zmianami tematu.
- Weź go - zaproponowałam.
Nie zastanawiała się. Złapała batonik, zdjęła papierek i szybko wepchnęła go sobie do buzi.
- Weronika! Widziałam to! - krzyknęła pielęgniarka.
- Niech to szlag! - dziewczyna zaklęła pod nosem.
- Dobrze wiesz, że cie nie wolno - mówiła spokojnie pielęgniarka.
- Złotko, ja umieram, pamiętasz? Teraz wszystko mi wolno - uśmiechnęła się.
Na zębach wciąż miała kawałki czekolady.
- Nie mam już do ciebie siły - westchnęła pielęgniarka i wyszła, zostawiając nas same.
- Tak więc witaj przyjaciółko „z celi” - dwa ostatne wyrazy wzięła w cudzysłów, robiąc z palcy króliczki.
- To twoje? - wskazałam na łóżko obok.
- Tak! - powiedziała radośnie i wskoczyła na nie.
Obserwowałam jej zabawę. Nie mogłam tego zrozumieć. Ja ledwie miałam siłę i ochotę, żeby oddychać. Skąd w niej tyle zapału?
Zamyśliłam się...
- Wera... Jak to tutaj jest? - spytałam po chwili.
Usiadła, udając, że poprawia włosy.
- Co ja mam ci mówić? - spoważniała - Zaraz sama się przekonasz. Im później, tym lepiej. I lepiej się do nich nie przywiązuj - wskazała palcem na moje kruczoczarne włosy.
Pogładziła się po głowie i wyraźnie posmutniała.
- Dobranoc - powiedziała i położyła się.
- Dobranoc - szepnęłam.
Bardzo długo wpatrywałam się w jej chude, zakryte kołdrą plecy. Pomimo tego, że wyglądała jakby przyleciała z innej planety, było w niej coś pięknego.
Coś czego jeszcze nigdy nie widziałam w żadnym człowieku.
Tym czymś była niesamowita chęć życia.
Nagle z Weroniką zaczęło być źle. Walczyła o każdy oddech i zwijała się w kłębek, ściskając brzuch.
- Wszystko w porządku? - spytałam zaniepokojona.
- Po prostu śpij - wyszeptała - i przywyknij.
Posłuchałam jej, przykryłam twarz kołdrą i już po chwili leżałam z głową wtuloną w poduszkę.
Super! Coraz ciekawsze posty widnieją na Twoim blogu. ♥
OdpowiedzUsuńDziękuję :*
Usuń:-(
OdpowiedzUsuń