Rozwijane menu

21 grudnia 2015

Między Niebem a Ziemią #4

Z samego rana wróciłam do swojej sali.
Weroniki jak zwykle nie było. Zawsze wychodziła gdzieś i wracała dopiero koło południa. Pielęgniarki wściekały się na nią, ale jej to oczywiście nie obchodziło.
Położyłam się na łóżku. Pomyślałam o Tomku i coś we mnie pękło. Zaczęłam płakać. Potężne łzy spływały mi po policzkach. Nakryłam twarz kołdrą i wypłakałam w nią cały niepokój ostatnich dni. 
Tomek pomógł mi zrozumieć powagę sytuacji. Dotarło do mnie, czym tak naprawdę jest śmierć. Nie byłam specjalnie religijna i nie wierzyłam w żadne mistyczne ogrody w chmurach. Pewnie czułabym się lepiej z  przekonaniem, że jakiś pan z długą, białą brodą już czeka na mnie w obłokach. Niestety nie potrafiłam w to uwierzyć. 
A co jeśli któregoś dnia już się nie obudzę? Zwykle, kiedy usypiamy, budzimy się dopiero rano. Pomiędzy tym jest pustka. A co, jeśli ona kiedyś się nie skończy? 
Zrobiło mi się niedobrze. Trzęsłam się z zimna, choć w pokoju było wręcz gorąco. Sięgnęłam do szafki i wyciągnęłam z niej telefon. Wpisałam dobrze znany numer i wsłuchiwałam się w sygnały.
- Halo? - spytał zaspany głos.
- Mamo! Przyjedź do mnie. Stęskniłam się - szlochałam.
- Dobrze skarbie, niedługo będę - odpowiedziała natychmiast i rozłączyła się.
Zmrużyłam oczy, zatrzymując łzy.
Po chwili do sali weszła pielęgniarka. Spojrzała na puste łóżko Weroniki i pokręciła głową. 
- Choć, zaczynamy leczenie - zwróciła się do mnie.
Niezgrabnie wstałam, wytarłam nos w chusteczkę i poszłam za nią. 
Zaprowadziła mnie do sali, gdzie stało kilka pomarańczowych foteli. Nad każdym zawieszona była kroplówka. W środku nie było nikogo. 
- Usiądź - poleciła.
Kiedy to zrobiłam, kazała mi podać rękę. Posłusznie stosowałam się do jej poleceń. Wyjęła dość sporą igłę i założyła mi wenflon. Poczułam się dziwnie.
- Co to jest? - spytałam, wskazując na kroplówkę.
- Chemia - odpowiedziała, nawet na mnie nie patrząc.
Siedziałam tam chwilę, zanim pozwolono mi wrócić do sali. Kiedy wstałam, lekko zakręciło mi się w głowie, ale mimo tego czułam się dobrze.
Przy moim łóżku czekała już mama.
Rzuciłam się jej na szyję i zaczęłam płakać. Delikatnie głaskała mnie po głowie.
- Ciii... Wszystko dobrze - szeptała.
Spojrzałam jej w oczy.
- Kocham Cię Mamo - powiedziałam.
Uśmiechnęła się. Siedziałyśmy tak wtulone przez kilka godzin, dopóki nie wróciła Weronika.
- To ja już pójdę - powiedziała mama, widząc ją i pocałowała mnie w czoło.
Uśmiechnęłam się i pomachałam jej na pożegnanie. Kiedy wyszła, spojrzałam na Weronikę.
- Jak tam Tomek? - spytała.
- Skąd wiesz, że właśnie u niego byłam?
- Przeczucie - uśmiechnęła się - Jak z nim? 
- Sama nie wiem... Raz lepiej, raz gorzej. Nie wiem co myśleć - oparłam głowę na dłoni.
- Yhy - mruknęła.
Zapadła niezręczna cisza. Weronika nerwowo jeździła dłońmi po udach.
Ja niespokojnie obserwowałam zegar. Jedna rzecz wciąż nie dawała mi spokoju.
- Mogę Cię o coś spytać? - powiedziałam.
Spojrzała na mnie w milczeniu.
- Czemu nikt nigdy Cię nie odwiedza? - spytałam speszona.
W jej oczach błysnął strach. 
- Dobranoc - powiedziała szybko i położyła się tyłem do mnie, na prawym boku.
- Weronika... Ja... - próbowałam jej wytłumaczyć.
- DOBRANOC! - odpowiedziała dobitnie.
- Dobranoc... - wyszeptałam smutno.
Jak zwykle zwinęła się w kłębek. Słyszałam jak szlocha. 
Nie mogłam tego znieść, więc odwróciłam się i włożyłam głowę pod poduszkę. Tykanie zegara wydawało mi się tej nocy jeszcze głośniejsze.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czekam na Wasze komentarze :)

Instagram