Budzę się na podłodzę w łazience. Zupełnie nic nie pamiętam. Strasznie boli mnie głowa. Zamykam oczy. Obrazy zaczynają do mnie wracać. Rozglądam się. Kawałki szkła zniknęły, nie ma też lustra. Otacza mnie nieudolnie usunięty ślad po kałuży krwi. Scena jak z horroru. Patrzę na rękę. Jest cała porozrywana. Nic z tego nie rozumiem. Skoro ktoś pozbierał szkło i umył podłogę, to czemu mnie nie zabrał? Dlaczego mi nie pomógł? Ociężale wstaję, próbując utrzymać równowagę. Biorę swój plecak i otwieram drzwi łazienki. Wychodzę. Ciągle oszołomiona przeciskam się przez tłok szkolnego korytarza. W oddali widzę swoją klasę. Podchodzę do nich, jak gdyby nigdy nic.
Oczywiście nie odzywam się. Nigdy tego nie robię. Ale coś tu jest nie tak... Wszyscy stoją pod salą od wosu, ale przecież nie powinniśmy dziś go mieć. "Pewnie była jakaś zmiana" - zapewniam się. Rozlega się dzwonek. Wchodzę do klasy i siadam na swoim miejscu. Patrzę na kalendarz. 24 maja... Czy to możliwe, żebym leżała tam dwa dni?! Zaczynam panikować. Nie ma szans, żebym skupiła się na lekcji. Od zawsze wiedziałam, że nikogo nie obchodzę. Nie sądziłam jednak, że nikt się mną nie zainteresuje przez 48 godzin! Robię to, co zwykle, kiedy nie umiem sobie poradzić. Wyciągam komórkę i przytrzymuję 5. Telefon wybiera numer do Jo - mojego chłopaka. To jedyna osoba, przy której nie czuję się jak śmieć. I choć po ostatniej kłótni prawie wcale ze mną rozmawiał, to decyduję się z nim skontaktować. Słyszę sygnał, za sygnałem. Poczta głosowa... Jo nie odebrał...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czekam na Wasze komentarze :)