Rozwijane menu

11 sierpnia 2015

Jeden mały błąd. Rozdział 7.

- Już po wszystkim - powtarzam sobie, wyjeżdzając z sali operacyjnej. Delikatnie podnoszę głowę i widzę Szymona. Stoi z papierosem przy oknie i uśmiecha się.
- Witam, witam. Jak sie spało? - pyta.
Odpowiadam mu szyderczym uśmieszkiem. Opieram głowę na poduszce i czekam, aż pielęgniarki zawiozą mnie do sali.
Kiedy jestem już na miejscu, usypiam, odurzona znieczuleniem.
W końcu wychodzę ze szpitala, trzymając Szymona za rękę. Od razu idziemy do parku. Rozkładam koc i urządzamy sobie mały piknik. Żartujemy do czasu, aż w rękę uderza mnie dmuchana piłka. Podnoszę głowę i widzę trzyletniego chłopczyka, który z miną pokutnika trzyma zgubę. 
- Pseplasam - wyszeptuje, otwierając usta tak szeroko, ze zauważam u niego brak jedynek. 
- Nic się nie stało - odpowiadam z uśmiechem i zaczynam wyjmować jedzenie z koszyka.
- Stało - mówi malec.
Podnoszę wzrok. 
Nagle z ciemnobrązowych oczu chłopaka zaczyna wypływać krew. Po chwili pojawia się też wokół jego drobnych ust. 
Przerażona próbuję krzyknąć, ale coś zaciska mi gardło. 
Rozglądam się.
Cały park wypełnia się coraz to nowymi poranionymi dziećmi. Wszystkie idą prosto na mnie. Są coraz bliżej. Nagle zauważam za mną ogromne jezioro. Ze strachu przed dziećmi, wskakuję do niego. 
Kiedy tylko moje ciało styka się z taflą wody, jakaś dziwna moc paraliżuje mnie. Idę na dno, jak kamień, nie mogąc złapać tchu.
- Aaaa!!! - budzę się, krzycząc. Jestem zlana potem. Uderzenia serca czuję nawet w gardle. 
"To tylko okropny sen..." - myślę.
- Kochanie, wszystko w porządku? - wielkie, zielone oczy Szymona spoglądają na mnie.
Nie potrafię mu odpowiedzieć, więc milczę. Przecież i tak by nie zrozumiał.
- Choć, musimy wracać do domu. Nie możemy tu dłużej zostać, bo policja może nas znaleźć... - mówi, pakując moje rzeczy. 
Przewracam oczami.
Wsiadamy do samochodu i całą drogę powrotną pokonujemy w milczeniu.
Kiedy docieramy do domu, biegnę na górę i zamykam się w sypialni. Wbijam twarz w poduszkę i płaczę w niebogłosy. W końcu wstaję i podchodzę do lustra. Z obrzydzeniem patrzę na swoje odbicie. W tej chwili potrafię myśleć tylko o jednym:
Zabiłam własne dziecko...
Gorzko przełykam ślinę. Strasznie tęsknie za Jaśkiem i mamą. Może jeszcze nie jest za późno? Może Jasiek wcale nie pojechał mnie szukać i nie znalazł mojego telefonu? Gdybym tylko mogła wrócić i spróbować wszystko im wyjaśnić... Czy zdołaliby mi wybaczyć?
W końcu uspokajam się i schodzę do salonu. Widzę Szymona, upitego w trupa. Nie było mnie zaledwie pół godziny, a on jest tak pijany, że aż nieprzytomny?! Dookoła kanapy walają się butelki po alkoholach wszelkiej maści.
Wściekła próbuję go obudzić. Kiedy tylko mi się to udaje, Szymon zaciska palce na moich ramionach i brutalnie uderza mną o ścianę. Nie panuje nad sobą. Ze złością w oczach, uderza pięścią w świeżą ranę po moim zabiegu. Czuję, jakby ktoś wrzucił mi do brzucha paczkę zapalonych zapałek. Z bólu tracę przytomność. Przed moimi oczami, kolejny raz ukazują się zakrwawione dzieci. Nie mam pojęcia jak długo nie jestem świadoma.
Kiedy w końcu udaje mi się wrócić do rzeczywistości, jest już wieczór. Szymon wyszedł. Dom jest pusty. Nie zastanawiam się ani chwili - pakuję swoje rzeczy i wychodzę. Zamawiam taksówkę i podaję kierowcy adres Jaśka... Oby nie było za późno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czekam na Wasze komentarze :)

Instagram