Rozwijane menu

25 listopada 2015

Księżniczka #7 KONIEC

Mijały kolejne dni. Milena coraz rzadziej pojawiała się w zagajniku. Była zajęta domem, ciążą, mężem. Stała się kimś zupełnie innym. Obcym...
Choć bardzo za nią tęskniłam, to pogodziłam się z nową sytuacją. Większość czasu nadal spędzałam w naszym zagajniku. Wdychałam zapach świeżej trawy, wsłuchiwałam się w śpiew ptaków i obserwowałam, jak słoneczne promyki tańczą po tafli stawu.  Wciąż kochałam to miejsce.
Pewnego popołudnia, kiedy razem z Pikadorem wypoczywaliśmy nad wodą, usłyszałam tupot końskich kopyt. Głuchy dźwięk uderzających o kamienie podków zbliżał się. Nie dowierzałam własnym uszom. Podniosłam głowę uradowana.  Byłam pewna, że to Milena. Czyżby przyjaciółka w końcu do mnie wróciła?
Otóż nie...
W moim kierunku zmierzała postać o zdecydowanie męskiej, silnej budowie. Przyjrzałam się i rozpoznałam w niej Kazimierza.
- Skąd Ty tutaj? - spytałam zdezorientowana, kiedy tylko podjechał wystarczająco blisko.
- Panienko! - wykrzyknął.
Zeskoczył z konia i podszedł do mnie. Dłonią zaczął gładzić mój policzek.
- W końcu Cię znalazłam... - mówił, nie dowierzając.
- Kazimierz! Co się dzieje?! - zaczęłam się denerwować.
Musiałam walczyć ze sobą, żeby nie ulec jego urokowi.
- Ja... Ja jestem synem Olgierskiego - powiedział, patrząc mi głęboko w oczy. Jeszcze nigdy nie widziałam tyle cierpienia, wymalowanego na twarzy jednej osoby. 
- Co?! Chcesz mi powiedzieć, że Milena to Twoja macocha?! I dopiero teraz mnie o tym informujesz?! - krzyczałam.
- Próbowałem Ci to powiedzieć na ślubie, ale uciekłaś! Później nie dawałaś znaku życia! Co miałem zrobić?! Kiedy tylko Milena powiedziała mi o tym miejscu, od razu przyjechałem! - po jego twarzy przemknęła złość.
Zamilkłam, wbijając wzrok w ziemię.
Nie mogłam w to wszystko uwierzyć. W ciągu zaledwie paru miesięcy tak wiele się wydarzyło... Zakochałam się, odkurzyłam starą przyjaźń, widziałam, jak moja najlepsza przyjaciółka cierpi, straciłam ją i mój książę z bajki okazał się nie być takim ideałem. Z dnia na dzień zostawałam coraz bardziej sama. 
Miałam łzy w oczach, ale nie mogłam płakać. Nie przy nim. Zdjęłam dłoń Kazimierza ze swojego policzka.
- Masz rację... Żegnaj. Dbaj o nią... - wyszeptałam.
Książę próbował mnie powstrzymać, ale ja byłam głucha na jego wołania. Dosiadłam Pikadora i pojechałam przed siebie. 
Koń pędził coraz szybciej i szybciej, próbując dorównać w wyścigu moim myślom. Im dłużej jechałam, tym bardziej się uspokajałam. 
To dziwne... Tak wiele przeszłam, ale nie byłam zła. Nie byłam nawet smutna. Przestałam czuć cokolwiek. 
„Mama miała rację” - pomyślałam. - „Nie warto jest przywiązywać się do ludzi. Jestem księżniczką, moim zadaniem nie jest bycie szczęśliwą. Mam tylko za taką uchodzić. No bo jak odnaleźć szczęście pośród tak nieszczęśliwych ludzi? Nienaturalnie białych, gładkich twarzy, przesadnie ozdobnych sukien i wyuczonych uśmiechów? To porcelanowy świat... Porcelanowi ludzie... Porcelanowa księżniczka... 
Więc jeśli nie chcę, żeby ktoś mnie potłukł, muszę grzecznie stać na półce. Nie wychylać się. I to właśnie zamierzam teraz zrobić. Wrócić do porcelanowego zamku... Do świata pustych w środku lalek” - postanowiłam i, ocierając łzę, zawróciłam w stronę zamku.
KONIEC
P.S. Przepraszam, że kończę Księżniczkę na 7. rozdziale. Nie tak miało być, ale czasem inspiracje i pomysły płatają nam figle ;) 
Mam nadzieję, że Was nie rozczarowałam...
Mercie,
Au revoir!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czekam na Wasze komentarze :)

Instagram