Choć bardzo za nią tęskniłam, to pogodziłam się z nową sytuacją. Większość czasu nadal spędzałam w naszym zagajniku. Wdychałam zapach świeżej trawy, wsłuchiwałam się w śpiew ptaków i obserwowałam, jak słoneczne promyki tańczą po tafli stawu. Wciąż kochałam to miejsce.
Pewnego popołudnia, kiedy razem z Pikadorem wypoczywaliśmy nad wodą, usłyszałam tupot końskich kopyt. Głuchy dźwięk uderzających o kamienie podków zbliżał się. Nie dowierzałam własnym uszom. Podniosłam głowę uradowana. Byłam pewna, że to Milena. Czyżby przyjaciółka w końcu do mnie wróciła?
Otóż nie...
W moim kierunku zmierzała postać o zdecydowanie męskiej, silnej budowie. Przyjrzałam się i rozpoznałam w niej Kazimierza.
- Skąd Ty tutaj? - spytałam zdezorientowana, kiedy tylko podjechał wystarczająco blisko.
- Panienko! - wykrzyknął.
Zeskoczył z konia i podszedł do mnie. Dłonią zaczął gładzić mój policzek.