Chcieliście, więc jest - relacja z Paryża!
9 lipca 2016 r., koło godziny 6:00, wyjechałam z domu. Jak zwykle, na wakacje jechaliśmy własnym samochodem. Tym razem wybraliśmy Hiszpanię. Niemal 24 godziny jazdy w czteroosobowej grupie, na dodatek z psem. Niewykonalne. Dlatego też postanowiliśmy zorganizować sobie nocleg. Oczywiście musiał być on w Paryżu! Nie potrafiłabym być tak blisko i nie odwiedzić mojej ukochanej stolicy!
Sprawa nie była jednak aż tak prosta. Termin naszego pobytu w Paryżu miał obejmować 9, 10 i 11 lipca. No właśnie... 10 lipca... Dzień finału Euro 2016! Jak można się domyśleć, ceny noclegów w tym dniu były ogromne.
Nie pozostało nam więc nic innego jak 18 dzielnica - Montmarte.
Hotel nie zapowiadał się zbyt dostojnie, ale przecież to tylko dwie noce! Nie potrzebujemy luksusów.
Jednak to, co miało nas czekać na miejscu, było gorsze, niż wszystkie nasze koszmary.
Problemy zaczęły się już przy wjeździe do miasta. Ogromne korki, upał, myląca ulice nawigacja... Aż nagle mój pies zaczyna się dusić. Charczy, nie może nabrać powietrza, trzęsie się. Dodam tylko, że to Cavalier, a one mają bardzo słabe serca. Myślimy sobie: No nic innego... Udar.
Zaczęliśmy więc akcję ratunkową. Razem z kuzynem próbowaliśmy chłodzić zwierzaka na wszystkie możliwe sposoby. Byliśmy przerażeni. Ale on nic. Nadal się dusi, nadal charczy. A może to klimatyzacja mu zaszkodziła? Otworzyliśmy okno i wystawiliśmy mu łeb na zewnątrz. Na chwilę się uspokoił, ale zaraz znów od nowa. Samochód wypełnił się upalnym powietrzem. W tym całym zamieszaniu udało mi się jedynie zobaczyć sam „czubek” wieży. Jakieś 20 minut później dotarliśmy do 18 dzielnicy... Czy odetchnęliśmy z ulgą? Zdecydowanie nie.
Zaczęliśmy więc akcję ratunkową. Razem z kuzynem próbowaliśmy chłodzić zwierzaka na wszystkie możliwe sposoby. Byliśmy przerażeni. Ale on nic. Nadal się dusi, nadal charczy. A może to klimatyzacja mu zaszkodziła? Otworzyliśmy okno i wystawiliśmy mu łeb na zewnątrz. Na chwilę się uspokoił, ale zaraz znów od nowa. Samochód wypełnił się upalnym powietrzem. W tym całym zamieszaniu udało mi się jedynie zobaczyć sam „czubek” wieży. Jakieś 20 minut później dotarliśmy do 18 dzielnicy... Czy odetchnęliśmy z ulgą? Zdecydowanie nie.
To co tam zobaczyliśmy zbiło nas z nóg. Wszędzie brudni, czarnoskórzy, dilerzy, naćpani. Na ulicach syf, jacyś podejrzani ludzie zaczęli otaczać nam auto. Scena jak z amerykańskiego filmu o mafii. Nie spodziewałam się, że takie miejsca naprawdę istnieją, a zwłaszcza w tak dostojnym, zachodnim mieście.
Na szczęście w końcu znaleźliśmy nasz hotel. I jak się później okazało, mój pies po prostu... Miał chrypę. Klimatyzacja bardzo wysuszyła mu gardło. Przeżył i do dziś ma się bardzo dobrze :)
No ale nie ważne. Sytuacja opanowana, jesteśmy pod hotelem, godzina 22:00. Udało nam się być jakąś godzinę wcześniej, niż zakładaliśmy, więc jest świetnie. Zmęczeni podróżą idziemy do recepcji, gdzie Francuz informuje nas, że... Nie mamy rezerwacji. Coś odrzuciło nasz przelew i nie zarezerwowano nam pokoju. Twierdzi, że jeżeli uda nam się zapłacić teraz, to znajdzie dla nas pokój. Jeśli nie - nie mamy gdzie spać. Uwierzcie mi, że każdy miałby w tej chwili myśli samobójcze.
Na szczęście tym razem nasza karta zadziałała i w końcu dostaliśmy nasz utęskniony klucz. Pytanie tylko - co z parkingiem. Wykupiliśmy miejsce parkingowe kilka ulic dalej. Francuz podał nam adres i pojechaliśmy tam.
Teraz chyba mój ulubiony fragment opowieści.
Nasz parking znajdował się w krótkiej, ciemnej uliczce, pełnej czarnoskórych dilerów, podających sobie coś z ręki do ręki. Z resztą parking to dużo powiedziane. Chybocząca się, zamalowana grafitii brama prowadząca gdzieś w podziemia. Nikt nie pilnuje, nikt nie patrzy. W środku widać może ze dwa auta... Wszystko pozamykane. Wracamy więc do hotelu i pytamy Francuza o co chodzi, nasz parking jest zamknięty itd. itp. Jedyne co usłyszeliśmy to „Dziwne”. Zaproponował nam zostawienie auta pod hotelem, twierdząc, że jest bezpiecznie. Powiedział jednak „Lepiej nie zostawiajcie walizek w samochodzie”. Śmieszne.
W końcu niemal obrażony dał nam adres innego (jak zaznaczył - DROŻSZEGO) parkingu, który jest całodobowy. Okay. Pojechaliśmy tam i, jak wytłumaczyła nam grupka przechodzących Azjatów, ten parking owszem, jest całodobowy, jeśli chcesz zabrać auto. Wstawić można jedynie do 23:00. Niestety nasze użeranie się z tamtym parkingiem zajęło sporo czasu i była już 23:30.
Wściekli i bezradni spytaliśmy ich co mamy robić, wskazali nam więc inny parking, przy dworcu, gdzie w końcu udało nam się zaparkować bezpiecznie samochód. Oczywiście nie bez przygód. Zanim jednak to zrobiliśmy, musieliśmy przejść spory kawałek piechotą. Wielu obleśnych facetów zaczęło na mnie gwizdać i ślinić się, wszędzie dookoła leżały strzykawki... Na miejscu rozmawialiśmy przez urządzenie na wzór domofonu i ochroniarzem, który ani trochę nie mówił po angielsku. Jakimś cudem jednak, na migi, udało nam się dogadać. Było sporo po północy. My sami, w obcym kraju, w obcym mieście, nie znający kompletnie języka, po 13 godzinach jazdy.
A kiedy wróciliśmy do hotelu, Francuz zrobił nam niemal awanturę, że widzimy tyle problemów. I znowu - śmieszne.
Gdy weszliśmy do pokoju, na ścianie zauważyliśmy ogromny zaciek pleśni (jestem na nią uczulona), ale nie mieliśmy siły dalej walczyć. Wybrałam łóżko najdalej od niej i jakoś przetrwałam. Nasza umywalka też była zapchana. Z balkonu mieliśmy widok na samochody przed hotelem... Oraz na ludzi sikających na nie... Wiecie... Ten „bezpieczny parking”. (Żeby było śmiesznie, w poniedziałek z samego rana policja wypisała wszystkim mandaty, bo nie wolno było tam stać w dni robocze).
Ale mniejsza. W końcu mogliśmy się odprężyć.
Na szczęście nadszedł kolejny dzień - dzień zwiedzania.
Centrum Paryża podobało mi się bardzo! W końcu zobaczyłam wszystkie te miejsca, o którym marzyłam od 16 lat! Zjadłam makaroniki, kupiłam piękną sukienkę, zwiedzałam zabytki.
Jesteście jednak w błędzie, jeśli myślicie, że to historia z happy endem.
Moja euforia nie trwała długo. Żeby przemieszczać się między zabytkami, a hotelem, korzystaliśmy z metra. Widmo wszechobecnych zamachów terrorystycznych trochę nas niepokoiło, ale nie mieliśmy innego wyjścia - nie można popadać w paranoję.
Kiedy dzień niemal się skończył, metrem mieliśmy wrócić do hotelu.
Stacja Pigalle, nadjeżdza metro. Ludzi w środku pełno. Zrobiłam jeden krok i wepchnęli mnie do środka, jak ogromna fala. Rozdzielili z rodzicami, kuzyn ciągle stoi na peronie. Wychylam się i wciągam go do środka, kiedy słyszę, jak mama zaczyna krzyczeć. Patrzę, a tata szarpie się z jakimś Francuzem.
„Masz wszystko?! Nic Ci nie jest?! Złodziej?! Sandra, trzymaj aparat! Kamil wsiadł?! Uważajcie!” - słyszę tylko piskliwy głos mamy.
Kuzyn przyciska się do mnie, trzymając za kieszenie, a mężczyzna, z którym szarpał się tata stoi tuż obok nas, jakgdyby nigdy nic. Wysiadł na następnej stacji, a my roztrzęsieni dotarliśmy pod hotel.
Jak później opowiedzieli mi rodzice, złodziei było trzech. Jeden robił sztuczny tłok, nie chcąc wpuścić mojej mamy, a dwóch obrabiało mojemu tacie kieszenie. Na szczęście on poczuł to, nim było za póżno i wyszarpnął łapy Francuza ze swoich kieszeni, ratując tym samym wszystkie dokumenty, bez których, oczywiście, nie moglibyśmy wyjechać z Francji.
Miesliśmy dość tego miasta. Serdecznie dość.
Później spotkaliśmy jeszcze jedną Polkę, która mieszka we Francji. Gdy opowiedzieliśmy jej historię z metra, powiedziała tylko:
„Dobrze, że nie dał pan mu w mordę. Oni chodzą trójkami i jeden z nich zawsze ma nóż. Nawet nie wie pan, jak blisko śmierci pan był”
Następnego dnia z samego rana spakowaliśmy walizki i przerażeni pojechaliśmy dalej. Wcale nie było nam żal wyjeżdzać. Wręcz przeciwnie - cieszyliśmy się.
Nie wiem, czy kiedykolwiek wrócę do Paryża, a już na pewno nie do 18 dzielnicy.
Ale historia, myślałem, że życie udaje książkę, ale na podstawie tej historii wyszłoby niezłe dzieło :D
OdpowiedzUsuńHaha :) A no widzisz :D
Usuń