Rozwijane menu

12 sierpnia 2016

Dziewczyna z blizną #7

*na początku chciałam tylko wtrącić, że następny rozdział prawdopodobnie pojawi się dopiero w czwartek, ponieważ jutro wyjeżdżam :)*
~~~
- Co zamierzasz zrobić? - spytał mnie rano Tomek, podając kubek z herbatą.
- Nie wiem... Ta kobieta nie dała mi nawet swojego numeru telefonu... - westchnęłam, biorąc pierwszy łyk.
- Nie do końca. Przeglądałaś tę gazetę? 
- Nie miałam do tego głowy... Jest tam coś ciekawego?
- Staruszka najwyraźniej napisała swój numer nad tytułem artykułu o anonimowym dziecku. Problem w tym, że ten fragment zamókł i kilku cyfr nie umiem rozczytać - zamyślił się nad gazetą.
Przyglądałam mu się z uwagą.
- Nie stój tak, bo wyglądasz jak Diebenkorn Russell - zaśmiałam się.
- Dobra, w nocy trochę się denerwowałem, ale nie wmówisz mi, że jestem siwy - podszedł do mnie i dał mi buziaka w czoło.
- No może nie do końca - droczyłam się - Daj mi lepiej tę gazetę.
Tomek miał rację. Dwie cyfry były kompletnie nieczytelne. Spędziliśmy więc godzinę na sprawdzaniu wszystkich możliwych kombinacji, aż w końcu znaleźliśmy dobry numer.
- Halo? - spytał młody, damski głos.
- Dz... Dzień dobry? Chyba pomyliłam numery...
- Chciała się Pani dodzwonić do Pani Hani? To jej telefon - dziewczynie niepewnie zadrżał głos.
- Chyba tak... To taka staruszka, em, no wie Pani... Ma mało włosów, jest przygarbiona... - dukałam.
- Jak to staruszka - odpowiedziała krótko, bardziej do siebie, niż do mnie - Myślę jednak, że mówimy o tej samej osobie. Niestety stan Pani Hani nie pozwala jej na prowadzenie rozmów... 
- Słucham? To nie możliwe - ostro zaprotestowałam. Przecież widziałam ją parenaście godzin temu. Może nie wyglądała jak osiemnastka, ale bez przesady...
- Wyszła wczoraj ze szpitala i przeziębiła się. Wróciła cała przemoczona, a przy jej chorobie to nie wróżyło nic dobrego. Przykro mi - zakończyła wyuczonym, lekarskim akcentem.
- Mogłaby mi Pani powiedzieć, w jakim szpitalu leży? Chciałabym ją odwiedzić - nie byłam w stanie jej uwierzyć.
Pielęgniarka podała mi adres miejsca, gdzie, być może, właśnie umierała moja babcia.
Tomek patrzył mi w oczy przez całą rozmowę, próbując wyczytać z nich cokolwiek. Kiedy tylko się rozłączyłam, od razu spytał, co się stało.
- Musimy do niej pojechać. Później ci wytłumaczę - zadecydowałam.
Wzięliśmy taksówkę. Po drodze streściłam Tomkowi całą historię, od czasu, do czasu czując na sobie wzrok puszystego taksówkarza.
Gdy tylko znaleźliśmy się w szpitalu, moje serce zaczęło szybciej bić. Przed wejściem na oddział powitał nas ogromny napis ONKOLOGIA. Tomek mocno chwycił mnie za rękę.
Szliśmy długim korytarzem, mijając otwarte sale z pacjentami. Zawzięcie patrzyłam przed siebie. Nie chciałam widzieć tych chudych twarzy, pozbawionych życia. Myślałam, że nigdy nie dotrzemy do babci. Że będzie już za późno. 
Na szczęście tym razem się pomyliłam.
Nie zrobiła tego jednak pielęgniarka. Pani Hania naprawdę była moją babcią. 
Leżała bezwładnie na śnieżnobiałym łóżku, drżąc delikatnie. Zamglonym wzrokiem widziała coś innego, niż zimne, otaczające ją ściany. Sine usta miała lekko uchylone i co jakiś czas szeptała pod nosem. Była taka... Nieobecna.
- To ona? - szepnął mi na ucho Tomek.
Pokiwałam smutno głową, czując łaskoczące mnie po policzkach łzy. Podeszłam do niej ostrożnie i dotknęłam jej ręki.
Ospale odwróciła głowę w moim kierunku.
- Babciu...
- Zosieńka - powiedziała tak głośno, jak tylko choroba jej na to pozwalała.
Miałam wrażenie, że się uśmiechnęła, choć może to skurcz wykrzywił jej twarz.
- Babciu, musisz mi coś powiedzieć... Mój tata żyje? - spytałam, gorzko przełykając ślinę.
Była bardzo słaba, ale mimo to w jej oczach znów pojawił się błysk gniewu.
- Tak... Robert... Torkowski... W... Więzieniu... - dukała, krztusząc się.
- Dobrze, dobrze, spokojnie - pogłaskałam ją po głowie.
- Moja Zosia - westchnęła z uśmiechem i zamknęła zmęczone oczy.
Uszy wypełnił mi przeraźliwy, ciągły pisk. 
O nie.
- Babciu... Babciu, wszystko w porządku?! - delikatnie potrząsnęłam jej ramionami - Tomek! Idź po lekarza.
Chłopak stał w drzwiach, smutno mi się przyglądając.
- Co tak stoisz?! Idź! - krzyknęłam, zanosząc się płaczem.
Tomek podszedł do mnie i wyprowadził mnie z sali, do której spokojnie szła pielęgniarka.
Dlaczego się nie spieszą? Dlaczego jej nie ratują?! 
Czułam się okropnie. Wtuliłam się w chłopaka i patrzyłam jedynie na jego koszulę. Zapachem jego perfum próbowałam zamaskować odór starych ludzi, lekarstw i śmierci. Ostry pisk wciąż szumiał mi w głowie.
Nie pamiętam, kiedy wyszliśmy ze szpitala, ani jak dostałam się do domu. Pamiętam jednak wszystkie koszmary, które śniły mi się tej nocy. Kolejny raz nie miałam nikogo...
Nikogo, poza Nim...

2 komentarze:

Czekam na Wasze komentarze :)

Instagram