Rozwijane menu

22 maja 2016

Dziewczyna z blizną #3

Ostatnie dwa tygodnie minęły niewytłumaczalnie szybko. Przeprowadzka, pożegnania, łzy, strach - to wszystko miałam już za sobą.
Odstawiając ostatni karton z rzeczami na podłogę nowego mieszkania, zamyśliłam się. 
Co dalej? - pomyślałam.
Podeszłam do okna i oparłam odkształcone od dźwigania dłonie na parapecie. Mieszkałam na przedmieściach, na 6 piętrze, więc mogłabym mieć całkiem niezły widok. Mogłabym, gdyby nie wieżowiec, ustawiony równolegle do mojego. Dzięki niemu doskonale widziałam co robią moi sąsiedzi z naprzeciwka (choć, jak się później okazało, wcale nie chciałam tego wiedzieć - to chyba nimfomani!), ale nic poza tym.
No dobra, prawie nic. Pomiędzy dwoma wieżowcami znajdował się mały, zardzewiały plac zabaw. Nikt się już na nim nie bawił, co zresztą nie dziwi. Wiatr z każdym podmuchem poruszał skrzypiące nędznie huśtawki, pomalowane niegdyś błękitną farbą, która dziś odpadała płatami z metalowych elementów. Czerwona od rdzy zjeżdżalnia była dziurawa jak ser. Stabilny dawniej płot opierał się bezsilnie o stojące obok, potężne drzewo. 
Smutny, zapomniany plac zabaw wyglądał zawsze tak samo, choć kartki w kalendarzu zmieniały się jedna za drugą.
Któregoś dnia wyjrzałam jednak przez okno i dostrzegłam małą dziewczynkę, siedzącą na jednej z chwiejnych huśtawek. Z wbitym w ziemię wzrokiem, uniosła nóżki i machnęła nimi, chcąc wprawić metalowe, zastałe pręty w ruch. Od tak dawna osamotnione, jęknęły cichutko, lecz ani drgnęły. 
Dziewczynka nie zamierzała jednak im odpuścić. Machnęła nóżkami raz, drugi, trzeci i... BUM! Huknęła na ziemię z krzykiem.
Nie zastanawiając się, zbiegłam na dół. Mała zdążyła już wstać. Jej broda trzęsła się, próbując powstrzymać napływające do oczu łzy. Z łokci spokojnie kapała krew.
- Nic ci nie jest? - spytałam, gdy tylko znalazłam się przy niej.
Dalej stała w bezruchu, choć po policzku spłynęła jej łza.
- Gdzie mieszkasz? Daleko? Zaprowadzę cię do rodziców - wyciągnęłam w jej kierunku rękę, uświadamiając sobie z poirytowaniem, że brzmię jak zwykły pedofil.
Obejrzała mnie od góry do dołu i zmarszczyła brew, by po chwili się rozpłakać.
- B... bo... Tomek... on... przyszedł wczoraj pijany... i tata się wściekł... Dz... dziś rano... tak krzyczeli, że aż się obudziłam... To uciekłam... - szlochała.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że dziewczynka cały czas jest w piżamie.
- Ale nie możesz tu zostać. Zmarzniesz. Choć - ponownie wyciągnęłam do niej dłoń.
Chwyciła ją niepewnie i wskazała palcem na mój wieżowiec.
- Tam. 3 piętro - powiedziała.
Nawigowana przez Sonię (bo właśnie tak nazywała się dziewczynka) w końcu dotarłam pod drzwi numer 24. Ostrożnie nacisnęłam na dzwonek i usłyszałam jak ktoś podchodzi do drzwi, ślamazarnie szurając nogami. W wizjerze pojawiło się małe, jasne oczko, informujące, że ktoś go odkrył. Po chwili zachrobotał zamek w drzwiach.
Otworzył je młody chłopak o głowę wyższy ode mnie. Miał czerwoną twarz i napuchnięte, przekrwione oczy. Niepoukładane, kruczoczarne kosmyki opadły mu na skronie. Ubrany był w szary, poplamiony t-shirt z numerem 12 i czarne, podarte w kilku miejscach jeansy. 
- Sonia? - spytał zachrypniętym głosem.
Mała patrzyła na niego wystraszona.
- Znalazłam ją na placu zabaw. Próbowała się pohuśtać, ale zardzewiałe pręty pękły i upadła na ziemię - tłumaczyłam.
- Dziękuję, że ją przyprowadziłas... - powiedział, biorąc małą na ręce.
Ta wtuliła się w niego i zaczęła płakać. 
- Lepiej już pójdę. Gdybyście mnie potrzebowali, to mieszkam pod 30 -pogłaskałam dziewczynkę po głowie i obróciłam się na pięcie. 
Przez moment czułam jeszcze na sobie wzrok chłopaka, ale w końcu usłyszałam trzask zamykanych drzwi. 
Westchnęłam i wróciłam do mieszkania.
Wyjrzałam przez okno i spojrzałam na urwaną huśtawkę. Pomyślałam o małej, przerażonej dziewczynce, uciekającej z domu przed krzykami współlokatorów. Poczułam ukłucie żalu w sercu, więc rozejrzałam się po okolicy, próbując nie myśleć o tym, co się stało.
Na jednej z ławek, tyłem do mnie,  siedziała elegancka, starsza kobieta w niebieskim, wiklinowym kapeluszu. Przyjrzałam się jej i zamarłam. Powoli odwróciła głowę, patrząc na przelatującego obok gołębia, a przy okazji, odsłaniając swój profil.
Nie myliłam się - ta sama kobieta patrzyła na mnie, gdy zdmuchiwałam świeczki na swoim urodzinowym torcie...



1 komentarz:

Czekam na Wasze komentarze :)

Instagram